Na luźnej żyłce – Współczesny sprzęt do połowu karpi jest bardzo wyrafinowany i rozbudowany. Spójrzmy na sygnalizację brania – mamy zarówno sygnalizator elektroniczny, jak i swinger czy inne urządzenie naprężające żyłkę. Wszystko po to, aby naszej uwadze nie umknęło nic, co się dzieje z zestawem końcowym, czyli przede wszystkim z przynętą. Dzięki tym rozbudowanym systemom wiemy, kiedy karp bierze do brzegu, a kiedy odjeżdża w głąb wody. Przy maksymalnej czułości sygnalizatorów możemy nawet odnotować ocieranie się ryb o żyłkę. To wszystko jest bardzo pomocne, ale czy ktoś kiedyś zadał sobie pytanie – jaki to ma wpływ na karpia? Czy jest mu to zupełnie obojętne, czy też biegnące przez wodę, naciągnięte żyłki każą mu stanąć na „baczność” i wzmóc ostrożność?
Na luźnej żyłce
Znakomity angielski karpiarz Steve Briggs uważa, że w wodach o dużej presji wędkarskiej mocno naciągnięte żyłki są przez karpie natychmiast wyczuwane. Omijają one wówczas te rejony, żerując w innych miejscach. Nieraz zdarzało mi się przesiedzieć kilkudniową zasiadkę bez brania, chociaż wszystko wskazywało na to, że karpie były w obrębie łowiska. Te charakterystyczne piknięcia sygnalizatora, wskazujące ocieranie się o żyłki, zazwyczaj nie dawały jednak do myślenia. Zastanawiałem się, co nie tak jest z moim przyponem, zmieniałem kulki, ale mimo to brań nie było. Jest więc bardzo prawdopodobne, że karpie wyczuwały zagrożenie związane z obecnością naprężonych żyłek.
Na luźnej żyłce
Pamiętam, jak przed kilkunastoma laty wędkowałem nad zbiornikiem mietkowskim. W związku z charakterystyką wody i koniecznością łowienia z dużej odległości wędki miałem ustawione wysoko. Kiedy powiał wiatr, żyłki zaczynały świszczeć, grając swoistą „żyłkową melodię”. Wówczas jeden z miejscowych wędkarzy, który w pobliżu łowił leszcze na sprężynę, podszedł i zapytał, czy ten świst żyłki nie przeszkadza rybom. Bardzo proste pytanie, którego sobie nigdy przedtem nie zadałem. Przecież dźwięk rezonowany przez żyłkę rzeczywiście musi mieć odbicie w wodzie. Czy płoszy on karpie? Kilka lat później ktoś inny mnie zapytał, czy dźwięk sygnalizatora, a dokładnie wibracje przez niego powodowane nie przenoszą się na żyłkę i nie płoszą ryb. Kolejne celne pytanie.
Na luźnej żyłce
Teraz wspomnienie początków mojego karpiowania, kiedy żadnych sygnalizatorów jeszcze nie było. Łowiło się z otwartym kabłąkiem kołowrotka, zaś żyłka w stronę wody zwisała zupełnie luźno. Taka luźna, nienaprężona żyłka zapewne nie przenosiła na wodę żadnych dźwięków, nie była też nieoczekiwaną przeszkodą dla przepływających ryb. Brania były bardzo gwałtowne, polegające na wysnuwaniu żyłki. O dziwo, wówczas nie wynaleziono jeszcze metody włosowej, więc przynęta była nadziana na haczyk.
Nie rozwodząc się nad dawnymi metodami, jedno nie ulega wątpliwości – luźno zwisająca żyłka układa się na dnie i nie jest zauważana przez karpie. Oczywiście przy łowieniu na dużych odległościach jest pewien problem, polegający na luzowaniu żyłki, a tym samym opóźnieniu sygnalizacji brania. Jednak łowiąc na niewielkich zbiornikach, na odległościach do 50 metrów, z powodzeniem można ten stary sposób zastosować. Ustawiamy statyw lub podpórki nisko nad lustrem wody i w ogóle rezygnujemy ze swingera. Zamiast naciągać żyłkę, luzujemy ją tak, aby swobodnie zwisała. Wówczas oczywiście nie zaobserwujemy brania w stronę brzegu, ale jeżeli nasz zestaw końcowy jest odpowiednio zmontowany, możemy być pewni, że karp skutecznie sam się zatnie, a więc wskazanie brania tak czy inaczej nastąpi.
Na luźnej żyłce
Myślę, że czasami warto powracać do starych, zarzuconych już sposobów, kiedy te nowe nie są skuteczne.
Tekst i zdjęcia Przemysław Mroczek
Materiał umieszczono na stronie ZPW dzięki uprzejmości Redakcji Wiadomości Wędkarskich tel.: +48 (22) 620 69 03, fax: +48 (22) 620 50 84, e-mail: redakcja@ww.media.pl