Karol Zacharczyk
Spacerem po jeziorze – Karol Zacharczyk – Opadające z drzew kolorowe liście są dla mnie znakiem, że nadszedł czas, by znów przeprosić się z jeziorem.
Tegoroczna wiosna była wręcz powodziowa, lato wyjątkowo upalne, a wrzesień bardzo grzybny. Dlatego jesień, czyli drugą połowę października, listopad, a nawet grudzień (gdy tylko nie będzie lodu) przeznaczam na wyprawy na któreś ze swoich śródlądowych mórz. Przecież czekają na mnie obżerające się przed zimą, agresywne okonie, sandacze i szczupaki.
Co warto zabrać ze sobą na taką wyprawę? Zacznijmy może od skompletowania „uniwersalnego” zestawu przynęt mieszczących się w 2–3 pudełkach, które moim zdaniem powinny znaleźć się
w torbie wędkarza.
W pierwszym zawsze znajdują się błystki i zestaw okoniowych cykad Sławka Szuszkiewicza oraz Marka Pokutyckiego. Jest w nim kilkanaście obrotówek
o kształtach skrzydełek typu „Comet” i „Aglia” od nr. 2 do 5. Obok mam w pudełku trochę najzwyklejszych „Morsów” i „Gnomów” w ulubionej mojej wielkości nr 2 oraz przynajmniej jedną „Algę” nr 3, zawsze z podwójnym plastikowym chwostem. W dni pochmurne, deszczowe stosuję błystki w kolorach oryginalnych: mosiądzu, srebra, niklu. Blachy na dni słoneczne uprzednio przygotowuję w bardzo prosty sposób – przepalam nad gazem bądź wyżarzam w ognisku (oczywiście po uprzednim rozbrojeniu). Po takim zabiegu nabierają one dziwnych, ciemnych barw.
Wahadłówki były i są bardzo skutecznymi przynętami, jeśli tylko prowadzi się je wolno wzdłuż pasów podwodnej roślinności. Świetnie nadają się też do obławiania rozległych podwodnych blatów,
a odpowiednio prowadzone merdają plastikowymi chwostami, wiernie naśladując wolno płynące ryby. Na temat wahadłówek i ich prowadzenia w ostatnim czasie wylałem niemal morze atramentu. Przez wiele lat wędkowania przyniosły mi dużo satysfakcji.
Kolejne pudełko zawiera uniwersalny zestaw gum (ripperów, kopyt i twisterów) o długościach od 5 do 15 cm, w moich ulubionych kolorach: „motoroil”, herbaty z pieprzem, fluozielonym, perłowym, żółtym i białym. Jeśli w zbiorniku są sandacze, dokładam doń troszkę gum typu California firmy „Relax”. Oczywiście szczupakowe i sandaczowe kopyta i rippery mogą, a nawet powinny, mieć ciemny grzbiet i na ogonku lub pod „brodą” element czerwieni. Gumowe przynęty na jeziora zwykle uzbrajam w lekkie ostre główki „Gamakhatsu”, „Ovner” albo „VMC – Barbarian” o masie od 3 do 10 g. Proszę założyć rippera albo perłowe kopyto i spróbować poprowadzić przynętę wśród zbitych kęp zielsk, czyli mateczników szczupaków i okoni niemal w każdym jesiennym jeziorze. Czyż inną przynętą jesteśmy w stanie to zrobić?
No, chyba że należącą do kolejnego pudełka, uzbrojoną w jeden hak zabezpieczony antyzaczepem łyżką „Rapali” (Spoon). To kolejna moja broń na zakrzaczone ponad wszelką miarę łowiska. Wrzucam takie coś prosto w zaczepy i lekkimi pociągnięciami prowadzę w całej toni. Często przerywam prowadzenie na kilka sekund. Gdy opada, wtedy najczęściej następuje branie! W takie miejsca warto posłać przynętę powierzchniową: poppera lub pływającego glidera, np. „Fatso” (okonia bądź płoć), „Slidera” lub „Spittin Rovera” z „Salmo”. Dobry będzie też „Skitter” lub „X-Rap Walka” od „Rapali”, lub superpłytko chodzący wobler, np. „Lake’a” z „Dorado”. Ataki ryb w poppery i glidery są zawsze niezwykle widowiskowe. Ryba (a nieraz bywało, że i ryby) tuż pod powierzchnią potrafi przez kilkanaście metrów gonić przynętę. Widok jest wręcz niezapomniany. A jakie emocje!
Zwykle na późnojesienną wyprawę na jezioro zabieram z sobą trzy lub cztery wędziska – dwa szczupakowe i jedno okoniowe. Okoniówka to znakomicie nadające się do połowu na gumy, obrotówki i cykady lub nieduże woblery i poppery wędzisko „Tango” (2,45 m do 8 g) firmy „Konger”. Szczupaki najczęściej łowię znakomitym wędziskiem „Dragona” HM62 „Pike” (2,85 m, ciężar rzutowy 10–35 g), który służy mi do łowienia na wahadłówki, duże obrotówki, gumy, lekkie poppery i jerki. Wędziska używam już ponad 10 lat i moim zdaniem jest ono niedoścignionym wręcz wzorem szczupakowego kija. Kolejny sprzęt to dwa wędziska, które stosuję do połowu na jerki i duże woblery. Jedno to krótki, specjalistyczny, 2-metrowy kij „Exori”, drugie to „Empire pilk” „MAX” (2,40 m do 200 g).
Ten drugi kij, choć jego przeznaczeniem jest łowienie ryb morskich, w tym roku – z powodu świetnej, progresywno-parabolicznej akcji – stał się moim ulubionym kijem trollingowym. Uzupełnieniem wędek są oczywiście niezawodne kołowrotki „Shimano”: „Twin Power 4000 FA”, Gt 3030 i multiplikator C4 „Abu Garcia” z plecionkami i odpowiednim, trudnym do przegryzienia przyponem.
O tym, gdzie łowię, pisałem w jednym z wcześniejszych akapitów, przy okazji omawiania przynęt. Moje wieloletnie doświadczenie wskazuje, że późną jesienią drobnica znajduje się na płyciznach, niedaleko kęp gnijącego zielska. Powód jest prosty. Jednoroczne rośliny rozkładane są głównie przez jeziorowy bentos, w skład, którego wchodzą larwy owadów, m.in. chruścików, jętek, ważek, ochotkowatych, kiełże, a więc naturalny pokarm ryb spokojnego żeru. Te z kolei stanowią główny pokarm jeziorowych drapieżników. Tyczy się to zarówno naturalnych, jak i sztucznych zbiorników wodnych.
W dużych czystych jeziorach można znaleźć jeszcze inne stołówki drapieżników. Gdy temperatura wody spadnie do około 6 stopni Celsjusza, co ma zwykle miejsce w połowie listopada, do tarła przystępuje sielawa. Jej tarliska znaleźć można na podwodnych górkach o głębokości od 2 do 10 metrów o dnie żwirowym, piaszczystym, rzadziej porośniętych roślinnością. Jaki drapieżnik ominie taką okazję do najedzenia się przed zimą? Tym bardziej, że osłabionych tarłem, wręcz umierających ryb jest wtedy mnóstwo. Posłany w takie miejsce 20 -centymetrowy wobler, błystka wahadłowa lub jasna guma potrafią zmusić do brania niejednego zębatego lub pasiastego potwora.
Rozległe blaty najczęściej obławiam w dryfie. To znaczy staram się wykorzystać siłę wiatru i daję się nieść łódce. Wykonuję wtedy po prostu dalekie rzuty. Gdy łowisko jest płytkie, do
2 metrów głębokości, zawsze obławiam je przynętami powierzchniowymi lub podpowierzchniowymi. Kiedy jest głębsze, stosuję gumy lub wahadłówki, które staram się prowadzić tak, by przynęta płynęła tuż nad dnem.
Znakomitymi łowiskami, bez względu na porę roku, są podwodne górki. W tych miejscach mam zawsze jeden problem – jak je obławiać? Gdy widać ataki drapieżników, nie mam problemu. Po prostu posyłam przynętę w miejsce żeru. Co innego, gdy nie widzę ataków. Wtedy zwykle cumuję łódź tam, gdzie echosondą namierzę stada drobnicy lub znajdę jakieś ciekawe ukształtowanie dna, np. ostry stok, który zawsze obławiam, prowadząc przynętę (najczęściej jest nią guma) mniejszymi bądź większymi skokami. Amplitudę tych skoków trzeba sobie po prostu dobrać. Nieraz są one zupełnie krótkie, innym razem dłuższe. Kiedy i jakie stosować? Naprawdę nie wiem. To wszystko zależy od dnia. Po prostu trzeba eksperymentować.
Tekst i zdjęcia Karol Zacharczyk
Materiał umieszczono na stronie ZPW dzięki uprzejmości Redakcji Wiadomości Wędkarskich tel.: +48 (22) 620 69 03, fax: +48 (22) 620 50 84, e-mail: redakcja@ww.media.pl
FILM – Spinningowe zmagania ze szczupakiem na jeziorze Woświn – Wywiad z Karolem Zacharczykiem.