Wiadomości Wędkarskie Józef Wróblewski
Co z tą płocią? – Płoć ma opinię ryby wszędobylskiej i łatwej do złowienia. Występuje w całej Europie (z wyjątkiem Półwyspu Iberyjskiego i północnej Skandynawii – chłopaki nie wiedzą, co tracą…), w Polsce zasiedla wszystkie wody słodkowodne z wyjątkiem górskich strumyków, występuje także w przybrzeżnych wodach Bałtyku.
W opinii wielu łatwa do złowienia, inni uważają ją za kwintesencję rybiej przebiegłości. Co jest zatem z tą płocią? Jest wyjątkowa, jak chcą niektórzy, czy też jest rybą pospolitą, niewartą starań i zachodu? Pocieszycielka nieudaczników czy cel dla mistrzów wędki? Odpowiedź na te pytania nie zależy od płoci, tylko od wędkarza. To on decyduje, czy jego ambicje kończą się na napełnianiu siatki płoteczkami tylko dlatego, że jest to możliwe, czy też zmusi się do wysiłku i rozpocznie długą drogę do tego, aby stać się łowcą płoci. Że długa to droga i trudna, to wie każdy, kto ją rozpoczął. O ile bowiem niewielkie płotki to ryby łatwe do złowienia, o tyle płocie większe, powiedzmy półkilogramowe, to już jest zupełnie inna wędkarska półka.
Przyczyny są proste – choć płoć, w porównaniu choćby z innymi karpiowatymi, nie jest jakąś szczególnie wielką rybą, to jednak zdarza się jej dorosnąć do masy przekraczającej kilogram. A taka płoć to już przeciwnik, jakich mało – zarówno jako zdobycz do wytropienia i zachęcenia do brania, jak i na wędce. Ale złowienie takiej ryby staje się udziałem nielicznych wędkarzy i raczej na pewno nie będzie to połów przypadkowy. Wszystko dlatego, że płoć rośnie bardzo wolno – długość 22 centymetrów osiąga przeciętnie w wieku 10 lat, aby więc osiągnąć interesujące łowcę płoci rozmiary, taka ryba musiała przeżyć niejedno. Jej drugim imieniem jest zatem ostrożność rozumiana jako umiejętność właściwego reagowania na niebezpieczeństwa i unikanie wszelkich zagrożeń.
Przed tarłem Między słowem „płoć” i „wiosna” zachodzi niezwykła koincydencja. Teoretycznie jedno bez drugiego może istnieć, razem jednak tworzą prawdziwą mieszankę piorunującą (oczywiście dla wędkarza)! Powiedzieć, że wiosna to dobra pora na łowienie płoci, to oczywista oczywistość – płoć jest prawdziwą rybą wiosny i basta. Jej tarłowe wędrówki idealnie zgrywają się z wiosennym harmonogramem przyrody. Migracja ta rozpoczyna się już w marcu, a samo tarło przypada na kwiecień, a czasami na maj (związane jest to z odpowiednią temperaturą wody oscylującą wokół 15–16 stopni Celsjusza). W jeziorach płocie szukają odpowiadających im miejsc. Są to najczęściej płycizny porośnięte roślinnością. Pamiętajmy, że okolice trzcinowisk są ostatnim i jednocześnie najlepszym miejscem żerowania płoci przed wyruszeniem na tarło. To jedyna okazja, by zapolować na wyrośnięte płocie, które raz w roku opuszczają swoje rewiry na głębokiej wodzie. Najbardziej charakterystyczne wiosną łowisko to łagodny stok, przesmyk pomiędzy suchymi trzcinami lub pas tuż za nimi.
Płocie są teraz agresywne i biorą lepiej niż zwykle, pamiętajmy jednak, że nie wyzbywają się do końca swoich nawyków i trzeba nie lada refleksu, by trafić w tempo z zacięciem. Świetnie w takich łowiskach spisuje się 5–7-metrowy bat, który jest odpowiednio czuły i szybki. Stosuje się niewielkie ilości zanęty, jej zadaniem jest raczej wskazać miejsce, gdzie zamierzamy wędkować. Płocie rzeczne na tarło wstępują do niewielkich dopływów. Zanim do niego przystąpią, także i tu świetnie żerują. Generalnie koniec marca i początek kwietnia to w przypadku rzecznej płoci najlepszy okres, szansa na upolowanie pięknej sztuki. Przebywają niemal cały czas w pobliżu brzegu, poszukajmy tutaj miejsc spokojniejszych, płocie raczej unikają teraz głównego nurtu, wybierają miejsca za podwodnymi przeszkodami. Ciekawym łowiskiem są wiosenne rozlewiska. W takich miejscach wystarczy dobrnąć w gumowych butach do krawędzi brzegu, by – lokując zestaw tuż za nim – można było liczyć na brania pięknych płoci.
Z czym nad wodę? Można wiosną stosować tyczkę, można i bolonkę, ale ja na wiosenne wyprawy polecam zwykłego bata. To jeszcze nie czas na zasiadki, niezależnie od tego, czy preferujemy feedera czy też długą wędkę. Ryba jest cały czas w ruchu, a poza tym aura nie sprzyja bezczynności. Bat daje wystarczającą mobilność, oferując jednoczesnie wystarczającą uniwersalność (bez problemu możemy wędkować w jeziorze czy w rzece metodą przepływanki). Istotna jest jednak klasa wędziska – powinno odznaczać się wyjątkową lekkością i sztywnością, kluczowa jest przede wszystkim praca szczytówki. Jeśli będzie zbyt sztywna, to bardzo prawdopodobne, że gwałtowne zrywy ryby stawać się będą przyczyną zerwań przyponów. Gdy wszystkie części wędziska będzie cechowała harmonijna akcja, wtedy holowanie płoci będzie czystą przyjemnością.
Tym bardziej że płoć na wędce walczy bardzo dzielnie i udany hol dużej sztuki wymaga sporej wprawy i wyczucia. Choć płoć nie walczy „podstępem” (nie pakuje się tak jak choćby kleń w przybrzeżne zielska), to jednak z uwagi na delikatny zestaw należy zawsze zachować daleko idącą ostrożność w czasie lądowania ryby. Płociowy zestaw to żyłka główna o przekroju maks. 0,12 oraz przypon 0,08–0,10 mm lub – w ostateczności, gdy w łowisku są zawady lub przypuszczamy, że do zanęty może wejść jaź lub kleń – najwyżej 0,12 mm. I nie chodzi wcale o to, czy ryba widzi żyłkę czy nie. Cienka i miękka żyłka gwarantuje naturalne poruszanie się przynęty, a tylko taki ruch prowokuje płocie do brania. Jest rzeczą niewiarygodną, w jaki sposób odpowiednie prowadzenie przynęty może rzutować na branie płoci. Każde nienaturalne zachowanie się przynęty może odstraszyć większe płocie, a wtedy jesteśmy skazani na branie płoteczek.
W jeziorze musimy wziąć sprawy w swoje ręce – możemy prowokować ryby do brania poprzez podciąganie zestawu, potrząsanie przynętą, gwałtowne zacięcia na ślepo. Powinniśmy szczególnie starannie wygruntować łowisko i upewnić się, że nasza przynęta nie zalega w mule. Lepiej będzie, gdy wybierzemy dno twarde, piaskowe lub wyłożone żwirem, z niewielką ilością roślinności, a przynęta będzie dotykać dna lub unosić się nieco nad nim. Warto jednak dodać, że kwestia odpowiedniej głębokości wędkowania nie jest wiosną taka jednoznaczna, szczególnie w wodzie stojącej.
Płocie w okresie okołotarłowym są cały czas podekscytowane i często penetrują całą głębokość wody w strefie przybrzeżnej. Im większa płoć, tym jest bardziej ostrożna, jednak z obserwacji wynika, że brania tych ryb, choć często sygnalizowane minimalnymi ruchami spławika, są raczej pewne. Ryby dają się stosunkowo łatwo zaciąć. Oczywiście pod warunkiem, że poznamy choreografię tych brań. Zauważyłem, że gdy przytrafiło mi się kilka brań większych płoci jedno po drugim, to ruchy spławika bywały bardzo zbliżone.
W przypadku łowienia płoci niezmiernie istotne są wszystkie elementy zestawu (o żyłce już wspomnieliśmy), ale bez odpowiednio dobranego spławika nie ma mowy o skutecznym wędkowaniu. W wodach stojących sprawdza się wydłużony spławik zbliżony kształtem do popularnego niegdyś kolca jeżozwierza. Anglicy stosują spławik „stick” o bardzo podobnej budowie, wykonany z balsy, trzciny oraz tworzyw sztucznych, który służy im także do wędkowania w kanałach i rzekach o powolnym nurcie.
Gdy jednak zamierzamy łowić metodą przepływanki w nieco szybszym nurcie, najlepszy będzie spławik w kształcie odwróconej kropli wody, dobrze trzymający się nurtu i znakomicie pokazujący najdelikatniejsze nawet skubnięcia. Czułość spławika wspomaga sposób rozłożenia ołowiu na żyłce. Ponieważ płoć niezwykle ostrożnie podchodzi do przynęty, powinniśmy rozkładać obciążenie w postaci ciągu niewielkich śrucinek (to w zestawach na wody stojące), natomiast w zestawach rzecznych sprawdza się – podobnie jak w przypadku spławika – zasada odwróconej kropli wody, czyli obciążenie złożone z trzech lub czterech śrucin, ułożonych od najmniejszej, ulokowanej tuż nad uszkiem przyponowym. Przynętowe menu Płoć to ryba generalnie wszystkożerna – lista skutecznych przynęt jest tak długa (nie wykluczając narybku), że łatwiej powiedzieć, na co płoć nie bierze.
No właśnie – na co? Próbowałem na kawałki gumowego wentylka, gumę do żucia, a nawet – po przeczytaniu w dawnych „Wiadomościach Wędkarskich” artykułu o łowieniu na sztuczne perły – na podebrany z toaletki fragment maminej biżuterii. Płocie brały na wszystko.
Jeśli jednak serio myślimy o wędkarskich sukcesach, wiosną paleta ta powinna zostać ograniczona do przynęt naturalnych. Polecić można niezwykle skuteczne larwy ochotek, dobrą przynętą jest wijący się zachęcająco czerwony robak, powinny sprawdzić się białe robaki, ale moją ulubioną wiosenną przynętą są od lat larwy chruścika („kłódki’’, ,,patyki’’, ,,kałabuchy’’). Dziś jest to przynęta nieco zapomniana, być może dlatego, że nie sposób jej kupić w sklepie. To jednak nie problem, bo ich pozyskanie nie jest specjalnie skomplikowane. Wystarczy wypad nad pobliski strumyk lub nawet rów melioracyjny, w ostateczności chwila na spenetrowanie brzegu jeziora tuż przed samym wędkowaniem.
Jeśli tylko woda jest odpowiednio czysta, larwy znajdziemy w swych charakterystycznych domkach przyczepione do leżących w wodzie gałęzi, na kamieniach, palach pomostów, wędrujące po dnie. Osłonięte od słońca bez problemu przetrzymać możemy podczas wędkowania w pudełku wymoszczonym roślinnością. Zdecydowanie najlepsze wyniki miałem na te największe larwy, żółte lub żółtozielone.
Płocie w czasie tarła przybierają barwy godowe (brzuch staje się lekko czerwony), a u samców pojawia się – przeważnie w okolicy głowy – biała, ospowata wysypka. Gruzełki wyglądają jak małe, białe, zwężające się ku górze perełki i są bardzo twarde. Przypuszcza się, że dzięki nim podczas składania jaj i ich zapładniania zwiększa się wzajemna styczność ryb.
Tekst Józef Wróblewski
Materiał umieszczono na stronie ZPW dzięki uprzejmości Redakcji Wiadomości Wędkarskich tel.: +48 (22) 620 69 03, fax: +48 (22) 620 50 84, e-mail: redakcja@ww.media.pl